niedziela, 29 maja 2016

Czasami trzeba zrobić coś niewyobrażalnego

Cecile de Troyes jest niezwykle utalentowaną wokalnie dziewczyną, mieszkającą na wsi. W przeddzień jej wyjazdu do Trianon, do matki, zostaje porwana przez swojego znajomego i uprowadzona do zapomnianego, skalnego miasta Trollus, zamieszkanego przez trolle. Od tego momentu jej życie diametralnie się zmienia. Zostaje poślubiona księciu Trollus, który od początku ich znajomości traktuje ją obojętnie, jak przedmiot, którym są ludzie dla trolli. Cecile pragnie uciec jednak powstrzymuje ją przed tym przywiązanie do własnego życia, a po pewnym czasie także... Uczucie, jakim zaczyna darzyć księcia Tristana. Wraz z poznawaniem jego osobowości, odkrywa, że jest on zupełnie inny a pod przykrywką gburowatego młodzieńca skrywa się uczuciowy chłopak, pragnący zmiany na lepsze. Dziewczyna powoli zdaje sobie sprawę, że jej obecność tutaj jest nie tylko wymysłem starej ciotki chłopaka, ale nadzieją wolności, zapowiedzianej w przepowiedni, której trolle pragną od samego początku rzucenia przez czarownicę na ich miasto klątwy.

Cecile w miarę przebywania wśród trolli zaczyna rozumieć politykę ich miasta i intrygi z nią związane. Jej charakter zostaje poddany próbie, a ona sama przestaje być jedynie córką rolnika, marzącą o karierze pieśniarki w Trianon. Staje się księżniczką Trollus, będącą równocześnie kruchym człowiekiem, marnym robakiem w oczach króla. Dla mieszkańców miasta, zwłaszcza mieszańców, jest kimś więcej. Jest nadzieją. Odkrywa w sobie także potężną moc, o jakiej nie miała pojęcia. Wkrótce każdy będzie szeptał: to czarownica.

Porwana pieśniarka autorstwa Danielle L. Jensen, to książka, w której się bezwarunkowo zakochałam, a losy Tristana i Cecile śledziłam, nie mogąc się oderwać, chociaż tuż obok niemo przypominały o sobie obowiązki szkolne (ugh, czekam na wakacje). Akcja toczyła się szybko, dzięki czemu nie usypiałam podczas lektury. Osoby, które się lękają takiego tempa, uspokajam: otrzymujemy krótki wstęp, po którym Cecile przenosi się do Trollus, a wraz z tą zmianą miejsca autorka zaczyna stopniowo wprowadzać  napięcie, dzięki czemu wciągamy
się, tracąc poczucie z rzeczywistością.

Danielle L. Jensen stworzyła bezsprzecznie wspaniałe, podziemne miasto trolli, pozostające na długo w pamięci. Język, jakim się posłużyła, jest przyjemny i łatwy, a mimo to potrafi wprowadzić czytelnika w baśniowy, niemal legendarny świat, utworzony w jej własnej głowie. Podziwiam pisarzy, uznających prostotę pisania, bez żadnych zawiłych skrótów myślowych, ponieważ sztuka tworzenia czegoś uniwersalnego, będącego jednocześnie kluczem do naszej wyobraźni, jest trudna i zaledwie garstce się ona udaje.

Odkąd przeczytałam Rywalki Kiery Cass ciężko mi było znaleźć coś równie wciągającego, coś, co by mnie pochłonęło bez reszty i z wyczekiwaniem chciałabym do tego wrócić. Porwana pieśniarka na pewno jest książką, której szukałam od tamtej chwili. Danielle L. Jensen udało się w perfekcyjny sposób omamić czytelnika geniuszem swej książki: językiem, baśniową historią i niedokończonym wątkiem, którego ciąg dalszy mamy poznać w Ukrytej łowczyni. Zabrakło mi tam jedynie odrobinę bardziej wykreowanych postaci głównych. Odniosłam wrażenie, że były one marionetkami, stworzonymi z atramentu pani Jensen, lecz bez przeszłości i wyraźnie zarysowanych cech charakteru. poza tym nie mam do czego się przyczepić i z niecierpliwością czekam na lipiec i moment, w którym wyjdzie druga część trylogii Klątwy.

***

- Jestem córką słońca - powiedziałam, a w głowie kłębiły mi się myśli.

- Jesteś bystrzejsza niż mogłoby się wydawać.
- Ale magia nie zadziałała. Złączyłeś się ze mną, a klątwa nadal jest w mocy.
- Znów masz rację. Przypomnij mi, żebym wybrał cię do drużyny, kiedy będziemy bawić się w kalambury. Lubię mieć silną drużynę.

niedziela, 22 maja 2016

W ramionach gwiazd

Ikar jest największym i najwspanialszym galaktycznym statkiem, jaki kiedykolwiek w niej istniał. Podróżuje na nim Lilac LaRoux- księżniczka, a zarazem córka najbogatszego człowieka, i Traver Merendsen- niedawno awansowany na wysokie stanowisko wojskowe młody bohater wojenny. Poznają się podczas zbiegu okoliczności, lecz już na następny dzień, z powodu uprzedzeń, dziewczyna musi przerwać tę znajomość. Wkrótce potem dochodzi do awarii. Pasażerowie muszą przenieść się do kapsuł, mających ich uchronić przed śmiercią. W momencie, kiedy wszyscy tam zmierzają, Lilac zostaje porwana przez tłum i odłączona od swych ochroniarzy. Ratuje ją nie kto inny, jak sam major Merendsen. Niestety, jest już zbyt mało czasu, aby sam mógł przenieść się do własnej kapsuły. W ostatniej chwili udaje się im opuścić likwidujący się samoistnie statek i udać się w hiperprzestrzeń. Jednak szczęście nie trwa wiecznie. Orientują się, że coś jest nie tak z lotem kapsuły i lądują na nieznanej im dotąd planecie. Major podejrzewa, że jest to jedna z planet terreformacyjnych. Dziwi go jedynie, że planeta nie jest dostosowana do bezpiecznego przebywania na niej. Już wkrótce mają się przekonać, że nie każda iluzja jest fałszywa i nie wszystkim powinno się ufać, zwłaszcza najbliższym.

Amie Kaufman i Megan Spooner stworzyły książkę
o niespotykanej dotąd przeze mnie fabule. W ramionach gwiazd jest bezsprzecznie czymś zachwycającym. Widząc promocję tej książki, myślałam w duchu, że będzie to kolejna schematyczna powieść młodzieżowa z usypiającym wątkiem głównym. Dlatego kiedy przymierzałam się do jej zakupu, stwierdzałam w końcu: nie, to nie dla mnie. Ostatecznie książka znalazła się na mojej półce chcę przeczytać i otrzymałam ją w prezencie urodzinowym. Moje pierwsze wrażenia? Dziwny styl pisania, którego na początku nie potrafiłam zrozumieć. Dopiero później zorientowałam się, że Merendsen jest przesłuchiwany, a ja poznaję retrospekcję kolidującą z jego zeznaniami. Rozumiem, że to taki urok tej książki, jednak według mnie autorki wprowadziły przez to zbędne zamieszanie.

Jak wspomniałam kiedyś w poście urodzinowym, zakochałam się w okładce książki. Na tle galaktyki znajduje się para, próbująca chwycić się za dłonie... I jak tu nie być sroką książkową? Zwłaszcza, kiedy tę scenę po skończeniu czytania można porównać do jednego z fragmentów powieści. Amie Kaufman i Megan Spooner udało się stworzyć ciekawe postacie, które są zbudowane na podstawie pewnego kontrastu: ona wywodzi się z elity, on ma dostęp do wyższej sfery tylko dzięki otrzymanym tytułom na wojnie; ona jest rozkapryszoną i uparta córką bogacza, on jest synem pisarki i nauczyciela... Można by tak wybierać i przebierać bez końca w porównaniach i doszlibyśmy do tego samego pytania, które często jest powtarzane po przeczytaniu tego typu książek: Co ich zatem połączyło? Odpowiedzieć nie da się na to jednoznacznie, trzeba to przeczytać, aby uzyskać satysfakcjonującą odpowiedź.

W ramionach gwiazd polecam serdecznie osobom, które lubią powieści w nietypowym stylu i z niespotykaną dotąd fabułą. Nie jest to typowa fantastyka (bo nazwałabym to bardziej połączeniem sience fiction z młodzieżówką), jednak jej elementy towarzyszą czytelnikowi przez cały czas, gdzieś w tle. Jeśli spodobała Wam się okładka, ale nie jesteście pewni, czy sięgnąć po tę powieść, to zapewniam Was, że niczego na tym nie stracicie, a jeśli Wam się spodoba, to nawet zyskacie. W ramionach gwiazd jest czymś zachwycającym na chwilę, ponieważ przeczytałam ją jakiś miesiąc temu i nie zagościła w moim sercu, jak np. Niezbędnik obserwatorów gwiazd.

Kiedy zdecydujecie się na tę lekturę pamiętajcie o jednym. 
Szepty istnieją, wszyscy o tym wiedzą. Nawet jeśli nikt nigdy niczego nie udowodnił, ludzie zawsze opowiadali historie o tym, co leży poza skrajem zbadanego wszechświata.

poniedziałek, 2 maja 2016

Dopóki nie zrozumiesz śmierci, nie zrozumiesz życia

Barcelona, lata osiemdziesiąte XX wieku. Óscar Drai mieszka w tutejszym internacie, a kiedy ma czas wolny, lubi spacerować urokliwymi uliczkami i poznawać ich naturę. Pewnego dnia wędruje do miejsca, do którego sprowadził go czarny kot i cudowny śpiew kobiety. Spotyka tam dziewczynę, lecz wystraszony nagłymi krokami i głosem mężczyzny, nieświadomie kradnie zegarek i ucieka. Po kilku dniach decyduje się go oddać właścicielom. Tak poznaje Germana i Marinę.

Od pierwszego wejrzenia Marina wydaje mu się być fascynująca, niezwykła, jakby była kimś nie z tego świata. Nic więc dziwnego, że zaczyna jej słuchać, niczym mentora, spijając każde słowo, traktując ją, jak narkotyk. Marina zaprowadza Óscara na jeden z zapomnianych cmentarzy i karze mu czekać na osoby, odwiedzające swych zmarłych bliskich. W końcu przychodzi w to miejsce pewna kobieta, ubrana cała na czarno i niosąca w dłoni czerwoną różę. Nie byłoby w tym nic tajemniczego, gdyby nie fakt, że... Na nagrobku nic nie jest napisane. Widnieje na nim jedynie czarny motyl. Kiedy odchodzi, Marina wraz z Óscarem postanawiają ją śledzić i docierają do zaniedbanej oranżerii, skrywającej pewien sekret. U sufitu powieszone są niedokończone i makabryczne marionetki, będące idealnym odzwierciedleniem ludzkich postaci. Na biurku natomiast leży album. Znajdują się w nim fotografie osób poszkodowanych przez naturę, będących chorymi na rozmaite zniekształcenia. 
Od tej pory próbują rozwiązać zagadkę Michala Kolvenika i jego tajemnicę, której nie zabrał ze sobą do grobu.

Marina autorstwa genialnego Carlosa Rufiza Zafóna to powieść nietuzinkowa, z jaką spotkałam się po raz pierwszy. Sam zamysł stworzenia takiej fabuły graniczy według mnie z niemożliwością, a poprowadzenie jej - cudem. Panu Zafónowi udało się to perfekcyjnie. W trakcie czytania przenosiłam się w ciemne uliczki Barcelony i odczuwałam emocje zbliżone do odczuć bohaterów. Nie powiem, w niektórych scenach dreszczyk przechodził po plecach. Ktoś tak nie uważa? A chcielibyście się znaleźć w pokoju z żywymi robotami w ludzkiej postaci, które nie są wykończone? No właśnie.

Carlos Rufiz Zafón stworzył nie tylko wspaniałą opowieść, lecz także poruszył w niej pewne ważne kwestie, mówiące, że życie nie zawsze jest usiane różami. Mianowicie chorobę osoby, którą kochamy. Poprowadził ten wątek w sposób subtelny, jednak w końcowym momencie cały ból, do tej pory mocno przyczepiony do sufitu, nagle zwalił się na moją głowę. Ciężko było mi się rozstać z tą postacią, bowiem liczyłam na jakiś cud, który umożliwi jej dalsze życie. Niestety, takiego nie było.

Z twórczością tego autora spotkałam się pierwszy raz, a wcześniej słyszałam o nim wiele dobrych opinii. Nie chciałam wtedy oceniać książek po okładce ani po opisie, bowiem strasznie bym się pomyliła. Marinę wypożyczyłam z czystej ciekawości i nawet nie liczyłam na tak niesamowite wrażenia, jakich dostarczyła mi ta książka. Niezmiernie mi się spodobało podejście Zafóna do życia i śmierci. Ludzie chcą przedłużyć swój żywot na wszelkie możliwe, czasem wręcz graniczące z paranoją, sposoby. Nie zauważają jednak tego, co by z tego wynikło. Autor według mnie ukrył w swej powieści pewne nieme przesłanie: powinniśmy pozwolić odejść niektórym osobom, nie trzymając ich na siłę przy nas. Tak samo, jak powinniśmy pozwolić przeminąć naszej młodości i spokojnie stać się staruszkami, oczekującymi śmierci, jak starej przyjaciółki, nie żywiącymi do niej jakichkolwiek pretensji. 

Jedni się rodzą dla radości, a inni dla nocy i ciemności

Do czego mogą doprowadzić cygańskie przesądy, w które stricte wierzą mieszkańcy pewnej angielskiej miejscowości?
Czy Cyganka przepowiada prawdę, czy może jej proroctwa są przeplatane intrygami?

Michael jest lekkoduchem i utracjuszem. Pracę i kobiety zmienia, jak rękawiczki. A jednak kiedy spotyka Ellie Guteman coś w nim pęka. Obydwoje zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, a ma to miejsce przy... Cygańskim Gnieździe, ziemi przeklętej przez Cyganów. Wkrótce ich romans nabiera tempa i z pomocą opiekunki Ellie - Grety - biorą ślub cywilny, a następnie wykupują ów wyklęty dom.

Ich życie wydaje się być perfekcyjnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności: mają siebie, nowo wybudowany przez przyjaciela Michaela - Santonixa - dom marzeń oraz mnóstwo perspektyw na przyszłość. Jednak ktoś marszczy te wizje. Tą osobą jest stara Cyganka Lee, która bez przerwy depcze im po piętach i przepowiada wielkie nieszczęście. Dodatkowym balastem zdaje się być rodzina Ellie, która nie potrafi pogodzić się z wybrankiem serca dziewczęcia i cały czas węszy w jej związku jakiś spisek. Lecz czy mają rację? Czy ich podejrzenia są słuszne, kiedy dziedziczka fortuny ginie w niewiarygodny sposób podczas przejażdżki konno? Jeśli nie, to kto stoi za śmiercią Ellie, starej Lee oraz Claudii Hardcastle?

Noc i ciemność to drugi kryminał spod pióra pani Agaty Christie, który miałam przyjemność czytać i powiem, że byłam pod wrażeniem. Być może gdzieś już wspomniałam, że lubię bawić się w detektywa. Tutaj robiłam to samo: szacowałam, kto mógł stać za zabójstwem, jednak... Cały czas przeoczałam coś niezwykle ważnego, a wynikiem tego było zupełne zaskoczenie zakończeniem historii i poznaniem mordercy. Zwracam więc honor Christie: może nie tworzy czegoś niezwykle skomplikowanego, lecz na pewno wciągającego oraz niespotykanego, a Noc i ciemność zalicza się do tego typu utworów.

Szczególnie przypadła mi do gustu narracja: historię mezaliansu opowiada jeden z jego głównych bohaterów- Michael. Nadaje to kryminałowi niezapomniany nastrój i klimat oraz miejscami sprawia, że czytelnik zaczyna postrzegać tę historię, jako coś, co sam przeżywa i odtwarza we własnych wspomnieniach. Dopiero pod koniec zostaje wyrwany z letargu, kiedy dochodzi do ostatniej zbrodni, i zaczyna widzieć niektóre sytuacje zupełnie z innej perspektywy: z perspektywy psychopaty.

Czy polecam książkę? Zdecydowanie tak. Autorka podarowała nam w niej wiele niezbędnych rad, będących jednocześnie kolejnym dowodem na to, jak pazerni potrafią być ludzie oraz do czego może to doprowadzić. Często spotykam się z opinią o schematycznym sposobie pisania Agaty Christie, której niekiedy zdarzało się tworzyć coś zupełnie odmiennego niż wcześniej. Coś, co było powiewem świeżości w kryminałach na jej koncie. Jeśli tak jest, to do świeżości należy bez dwóch zdań Noc i ciemność, którą wręcz pokochałam.